28 sierpnia 2020, 22:53
Mam obawy. Tak bardzo chciałam pisać o sobie, puścić moja osobistą historię w świat, ujawnić siebie prawdziwą, bez masek, bez ściemy. Gdy siedzę i myślę o pisaniu, słowa w szczerości same się układają. Gdy siadam do pisania, czuję obawy. Strach, że zostanę oceniona, wyśmiana, uznana za nienormalną, za wywrota, za emocjonale dziwadło. Pisząc, mam wrażenie że zatracam swą szczerość, czuję że mam się postarać, dobrze wypaść, najlepiej tak, by nikt sobie o mnie źle nie pomyślał. I czuję blokadę, cholera. Wciąż jest we mnie zapis, że taka jaką jestem jest nie do przyjęcia. Że mam być kimś innym, byle nie sobą. Że moja prawda jest nie do przyjęcia. Że nie mam prawa mówić o sobie, o tym co czuję i co myślę. Że nie mam prawa mówić o tym, co mnie spotkało, bo to wszystko mi się tylko wydawało, wymyśliłam to sobie, jak zawsze twierdziła moja święta mamusia. Nie mam prawa mówić o kłamstwie, o obłudzie, o skurwysyństwie bezczelnych nieomylnych dorosłych, dających sobie prawo do krzywdzenia dzieci w imię ich dobra, bezwstydnie obdzierających niewinne istoty z godności, udając bogów i żądając szacunku za poniżanie i odrzucanie. I zapierdalających potem do kościółka ze złożonymi rękami i niemal na kolanach, bo oni kurwa tacy święci. A w domu piekło. Zero miłości. Nienawiść. Wściekłość. Piana na ustach. Zero ciepła, wsparcia, uwagi, spokoju. Nie będę już cicho. Opowiem o was całemu światu.